Kochani,
czasami rzeczywistość przyciąga zbyt mocno w dół i chlusta kubłem zimnej wody w rozgrzane zbyt wieloma marzeniami czoło. Przychodzi zwątpienie, rozczarowanie, złość, zniechęcenie. I bunt. I myśl: cholera, a miało być tak pięknie.
Nie miałam ochoty na blogowanie. Musiałam przetrawić w sobie te wszystkie emocje. Mam takie "genetyczne nieprzystosowanie" do rzeczywistości: jestem czasem naiwna jak dziecko. Obrywam za to nieraz po łapkach.
Słyszeliście, że "własna firma to krew, pot i łzy"? Cóż - to prawda...
Uważam się za silną osobę, ale nie mam recepty, by samemu być perpetuum mobile. Jak każdy potrzebuję czasem "naładować akumulatory". Przez ostatnie miesiące, gdzieś ta energetyczna osmoza szwankowała - więcej energii ze mnie uciekało, niż było okazji, by ją uzupełnić. Na szczęście chyba ma się ku lepszemu... Nie wiem, jak to będzie z ilością wysysanej ze mnie na różne strony energii, ale mam mały, kochany, osobisty "akumulatorek". Jaki? Podpowiedź na ostatnim zdjęciu.
Dużo pozytywnej energii dają mi też bardzo ciepłe i energetyczne osoby, z którymi spotykam się zarówno w Klubie z Kawą nad Książką, w Klubie Przedsiębiorczych Kobiet i na warsztatach scrapowych, które co miesiąc prowadzę w KONIKU.
Na wczorajsze warsztaty w ramach małej inspiracji przygotowałam kilka karteczek, z zestawu, który był bohaterem papierowych zmagań wszystkich Pań.
Pozdrawiam ciepło - wszak za oknem śnieg! Do usłyszenia niebawem :)